15 listopada 2016

Heksagonalne zauroczenie

Od dłuższego czasu choruję na heksagonalne zapalenie oczu... Gdy widzę sześciokąty, czy to na poduszkach czy w formie tacy albo stolika mój wzrok jakby spowalnia i nie chce się oderwać. Znacie to? Może ktoś ma pomysł jak to się leczy?
Wymyśliłam, że skoro tak uwielbiam ten kształt to absolutnie muszę go mieć w swoim mieszkaniu. Długo namawiałam męża na heksagonalne płytki w kuchni, używałam wszelkich możliwych argumentów, ale niestety nie uległ (ha, oko za oko, możesz zapomnieć o telewizorze kochany!)...
Musiałam mieć jakiś substytut. Pomyślałam, że skoro nie w kuchni to... gdziekolwiek indziej! I zaczęłam rozglądać się za sześciokątnymi panelami ściennymi. Oczywiście znalazłam, oczywiście są piękne i do nich wzdycham tylko trochę przerastają budżet przeciętnego polskiego gospodarstwa domowego.No chyba, że kupiłabym dwa, trzy, a to nie ma sensu.
Druga sprawa jest taka, że planowaliśmy ścianę pokrytą farbą tablicową, a idealnie nadawała się do tego wąska ścianka przy lodówce. Połączyłam więc jedno z drugim: zamówiłam wycięcie heksagonów ze sklejki, pomalowałam je farbą tablicową i voilà! Najprostsze DIY na świecie, a jaki efekt! Cena też możliwa, a satysfakcja gratis ;)

Tutaj mały tablicowy prezent dla moich siostrzeńców (literki wykonane przy pomocy szablonu i farby kredowej):


A tak sklejkowe heksagony zdobią ściankę w naszym nowym mieszkanku:


I jak wrażenia?

To stety/niestety dopiero początek tego nadzwyczajnego kształtu w moim otoczeniu. Szczerze to obawiam się nawet heksagonalnego przesytu... ale jakoś nie umiem się powstrzymać..!

Ściskam jesiennie,
Bebe

27 października 2016

O planowaniu i przeprowadzaniu

Dziś trochę refleksyjnie. O zmianach. O planowaniu. Sama nie wiem...
Czasem czekasz na coś tyle czasu i myślisz o tym i planujesz, a kiedy nagle to coś staje się rzeczywistością... nie możesz uwierzyć. I nie możesz się odnaleźć. Jak to? Już? Serio? I co teraz..?
No i właśnie trochę tak mam. Oczywiście pękam ze szczęścia, że w końcu jesteśmy w tym naszym nowym mieszkanku i możemy je dopieszczać. Że mąż po pracy nie jedzie prosto "na budowę" tylko wraca do nas, bawi się z Łusią i je ze mną obiad. W końcu normalna rodzina, nawet jeśli nadal siedzimy do późnej nocy wieszając zasłony, układając w szafach czy przykręcając brakujące półki.
Trudno mi się jednak odnaleźć, bo przez ostatni rok (albo dłużej?) z tysiąc razy powiedziałam "jak się przeprowadzimy to..." zakładając, że nagle będziemy mieli więcej czasu i będziemy robić mnóstwo rzeczy, na które dotychczas go brakowało. Hej, a to przecież nie jest tak. Życie toczy się dalej, podobnym trybem - Łucja wciąż budzi się nad ranem na śniadanie, mąż wychodzi do pracy, a ja heja, pranie, prasowanie, zabawa z dzieckiem... Tylko w innych ścianach ;)
Oboje uwielbiamy planować. Nie wiem czy to przez nasze ekonomiczne wykształcenie (Wydział Zarządzania ;p) czy tak już mamy zapisane w naszych charakterach, ale ciągle robimy plany - do zrobienia, załatwienia, kupienia... A może czasem to nie ma sensu? Może lepiej nie planować tylko żyć dniem dzisiejszym? Takie życiowe "carpe diem"? O ile więcej spokoju by było i  może więcej czasu na przyjemności... Tylko czy my potrafimy żyć nie planując?
Póki co jeszcze nie spróbowałam, i nie wiem czy spróbuję. A jeśli planujesz przeprowadzkę, dobrze ci radzę:

a) W pierwszej kolejności przejrzyj ABSOLUTNIE WSZYSTKO co masz i bez większych sentymentów wyrzuć co niepotrzebne, no chyba, że przenosisz się z kawalerki do wielkiej willi, ale tutaj też polecam wielkie porządki - minimalizm naprawdę robi porządek w głowie! Jeżeli wydaje ci się, że bez tej sukienki, którą miałaś na weselu siostry 8 lat temu, się nie obejdziesz to grubo się mylisz - za dwa dni nie będziesz o niej pamiętać... Dzięki temu będziesz mieć zdecydowanie mniej kartonów do przenoszenia i więcej miejsca w nowej szafie ;) Przy okazji można komuś pomóc - my przekazaliśmy dwa wielkie wory ubrań, torebek, butów i innych rzeczy potrzebującym, polecam!

b) Jeśli nie musisz od razu przenieść wszystkiego co ci pozostało po Wielkich Porządkach do nowego mieszkania, to się wstrzymaj! Najlepiej zrobić sobie listy rzeczy niezbędnych na początek i tych mniej ważnych; my wyprowadzaliśmy się z domu moich rodziców i póki co zabraliśmy jakieś 70-80% naszych rzeczy - kto wie czy z całej reszty jeszcze czegoś nie wyrzucimy? A dzięki temu, że kartony dostaję stopniowo, mogę na spokojnie się urządzać i nie zagracam całej podłogi ;)

c) Nie rozpaczajcie nad każdym niedopracowanym szczegółem - tak jak nie ma ludzi idealnych, tak nie ma mieszkań idealnych. Co z tego, że ściana nie jest idealnie wygładzona, w lewym narożniku jest odprysk, a fachowcy przy montażu zarysowali drzwi? Czy to sprawia, że nowe mieszkanie mniej cię cieszy? Nie daj sobie odebrać radości i pomyśl, że przecież będziesz tam mieszkać i używać tych ścian, tej podłogi i tych drzwi - prędzej czy później i tak coś się zniszczy. Nie pozwól tylko, żeby to cię gnębiło!

Ot, i tyle. Napisanie tego jakoś pozwala mi się powoli odnajdywać w nowej rzeczywistości. Nawet cieszy mnie, że nie mamy jeszcze wszystkiego, że stół trzeba wymienić, komodę kupić, półki, dywan... Ale od czego właśnie są plany i marzenia? Trochę mi żal ludzi, którzy wszystko mają, bo sama nie wiem o czym oni marzą..?

Ściskam,
Bebe

PS. Pewnie powinnam wrzucić jakieś foty z nowego mieszkania. Ale ono mówi mi, że nie jest jeszcze na to całkiem gotowe ;) Za to zaczęłam coś powolutku pokazywać na moim Instagramie, zajrzyjcie jeśli chcecie widzieć jak się urządzamy!

15 października 2016

Łazienka w dodatkach

Dodatki chyba zawsze są tą najprzyjemniejszą stroną urządzania wnętrz. Kładziesz na kanapie nową poduszkę, na stoliku świeże kwiaty w wazonie i nagle pokój zmienia się nie do poznania. Pomyślcie - tak niewiele! Nie trzeba zaraz malować ścian i zrywać podłóg, żeby coś zmienić.
Dziś, na tydzień przed przeprowadzką (tak tak, w końcu się przeprowadzamy, nawet jeśli nie uda się na czas zamontować piekarnika!) wzięłam na tapetę łazienkę, znowu. Tym razem jednak o dodatkach właśnie ;)

Tak jak w przypadku kuchni poszalałam na zakupach jeszcze przed przeprowadzką ;) Oto lwia część moich łazienkowych zdobyczy! Kolorystyka może szaro-czarno-depresyjna, ale cóż poradzę, mnie się podoba. Poza tym łazienkę znacznie ocieplają płytki imitujące drewno, zresztą zobaczcie sami jak wygląda.

Jak łatwo zauważyć, ograniczyłam się do dwóch sklepów - IKEA i Home&You. Odwiedziłabym i ze sto innych, ale wierzcie mi, że bieganie z wózkiem dziecięcym po centrach handlowych i przeciskanie się między alejkami oraz stanie w kolejkach do pokoju matki z dzieckiem to istny horror... A jednak pewnych rzeczy (jak np. ręczników) nie lubię kupować online...
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym na tych dodatkach poprzestała. Właściwie ja chyba nawet nie chciałabym nigdy stwierdzić, że jakieś wnętrze jest skończone! Zawsze będę chciała coś dodać, zmienić... Dużo cierpliwości będzie musiał mieć mój ukochany! No ale w końcu dobrze wiedział komu ślubuje, lojalnie go uprzedzałam i to z tysiąc razy ;) Przed wami zestawienie pt. "tego mi się chce":

Tutaj jak widać króluje H&M Home, do którego wybieram się od jakiegoś czasu i dotrzeć nie mogę... Ale jak już dotrę to z pewnością wzbogacę naszą łazienkę o kolejne akcesoria. Trzymajcie kciuki, żebym nie przesadziła, to zaledwie 4,5 m2! A może polecicie jakieś dodatki do mojej łazienki? Będę wdzięczna za każdą radę!

Ściskam,
Bebe

PS. A kolejny post będzie zapewne już z naszego nowego M!!! Powoli ogarnia mnie przerażenie i dzika radość na przemian!

08 października 2016

Kuchenne irytacje

Obraziłam się. W zasadzie to nie wiem na kogo, chyba na los. O tej porze roku mieliśmy już mieszkać w naszym nowym mieszkanku, ale niestety nadal nie jest ono na tyle skończone żebyśmy mogli się przeprowadzać. Powoli wchodzę na wyższy poziom irytacji... Zrobiłam już porządki we wszystkim co się dało, wyrzuciłam całe mnóstwo nieprzydatnych, zalegających gdzieś na dnie szaf rzeczy (nawet nie sądziłam, że tyle ich mamy...). I czekam. Aż mnie ręce świerzbią żeby zacząć pakować wszystko w kartony.
Moja druga połowa dwoi się i troi, wraz z naszymi szwagrami i ojcami robią co mogą, żeby mieszkanie wykończyć. Ale cały czas coś przeszkadza. A to ściana jakaś felerna i farba nie pokrywa jak trzeba, a to nowiuteńki okap nie działa i trzeba reklamować, a to złe listwy przypodłogowe kupiliśmy... I tak cały czas, przez takie drobiazgi wszystko się opóźnia.
Wiem, uparłam się żeby nie brać do wszystkiego ekipy. Z dwóch powodów. Primo, oczywiście koszty. Jako poznanianka z krwi i kości nie potrafię ot tak szastać pieniędzmi, szczególnie kiedy ich nie mam. Secundo, nauczona jestem (od tatusia, ha!), że remonty robi się samemu, przecież "fachowcy wszystko spaprają, bo nie robią dla siebie". Jak robisz dla siebie to się bardziej starasz, bo potem to ty codziennie będziesz oglądał tą pękniętą płytkę w narożniku i źle wyrównaną ścianę w salonie. Zresztą znalezienie słownych i odpowiedzialnych ludzi do wykończenia to jak szukanie czterolistnej koniczyny - zdarza się raz na sto tysięcy..
Mimo, że jednak zaufaliśmy fachowcom w kwestii łazienki i płytek w kuchni (tu akurat żałuję), cała reszta spadła na mojego (pracującego przecież na etacie) męża, bo choć kilkukrotnie próbowałam pomóc, moja trzymiesięczna szefowa przywoływała mnie do porządku. Chyba nie lubi przewijania na froncie od szafki kuchennej czy podkładzie pod panele...
No to się wyżaliłam, teraz mi lepiej! Bo już mnie taka złość przepełniała, że przez miesiąc nawet nie zaglądałam na bloga...
Dla odstresowania pokażę wam kilka drobiazgów, które kupiłam/dostałam do nowej kuchni. Bo chociaż obiecywałam sobie, że dodatki kupię dopiero na końcu to nie mogłam się powstrzymać, szczególnie kiedy trafiałam na promocje... ;p



Obawiam się, że to tylko część moich zakupów... Oby mój mąż tego nie czytał, bo jak sobie podliczy, a liczyć to on lubi...! W każdym razie teraz widać w jakim kierunku pcham moją bazę kuchenną. A więcej o bazie i o tym co można z nią zrobić poczytacie TUTAJ.
Ściskam,
Bebe 

PS. Zdarza mi się dodać coś na Instagrama, zapraszam więc i tam! 

07 września 2016

Nasza łazienka cz.II

Ten post dawno czeka na publikację... Już ponad miesiąc minął odkąd pisałam (KLIK) o naszych łazienkowych planach. Pora pokazać co majstry zmalowały! :) A zmalowały szybko, bo w niecałe dwa dni!


Przy okazji wyszło kilka nieprzemyślanych decyzji... Dzięki temu jednak mogę podzielić się z wami moim doświadczeniem, może unikniecie takich błędów :)

Płytki firmy Opoczno oglądaliśmy swego czasu "na żywo" w jednym z poznańskich salonów. W naszej świadomości zakodowało się, że płytki o wiele mówiącej nazwie "Fargo White" są właśnie białe. No i niby były. A jednak w łazience bez naturalnego oświetlenia wyszły dość szarawo. Stąd rada nr 1:

Przy wyborze płytek weź pod uwagę przy jakim oświetleniu je oglądasz, światło w twojej łazience może sprawić, że będą miały zupełnie inny kolor...



Choć łazienkę planowałam od miesięcy, miałam totalny problem z lustrem. Z jednej strony szalenie podobają mi się lustra okrągłe, w drewnianej ramie, ale z drugiej chciałam lustro maksymalnie duże, żeby optycznie powiększyć naszą niedużą łazienkę. Minęły miesiące, przyszli fachowcy, a ja... nadal nie zdecydowałam! We wnęce nad WC i umywalką położyli więc płytki i jak teraz na to patrzę to widzę, że duże lustro na całą wnękę to jedyna opcja. A mąż się irytuje, bo "w takim razie po co w tym miejscu płytki skoro i tak będą zakryte?!" I ma rację... Nie idźcie w moje ślady:

O wszystkim co nie jest ruchomym wyposażeniem łazienki (czytaj dywanikiem, szczotką do WC czy kubkiem na szczoteczki) zdecyduj zanim przyjdą fachowcy, bo inaczej zrobią wszystko po swojemu.


W tym miejscu się nie kajam tylko chwalę (a co, raz można!). Pomysł z wnękami przy wannie nadal pozostaje dla mnie genialny. Powstała nam litera E, która ukryje przed każdym wchodzącym nasze kosmetyki w opakowaniach, które gryzą w oczy niejednego estetę. Nie znoszę plastikowych i drucianych koszyczków, bo niestety obrzydliwie się brudzą i zachodzą rdzą... Ostatecznie kosmetyki można chować w szafkach, ale nie wyobrażam sobie za każdym razem wyciągać i chować te wszystkie buteleczki, zwłaszcza po użyciu, kiedy są mokre... Choć z drugiej strony Łucja, kiedy już zacznie bawić się przy kąpieli, pewnie i tak zarzuci cały brzeg wanny gumowymi kaczuszkami i plastikowymi kucykami... ;)

 Jeśli nie lubisz kosmetyków na widoku, dobrze zaplanuj jak możesz je schować by nie kłuły twych wrażliwych na piękno oczu. Wnęki to najłatwiejsze w czyszczeniu rozwiązanie.



Jakiś czas temu moi rodzice wykańczali swoją łazienkę. Ponieważ oni również mają pewną trudność w podejmowaniu decyzji, kupili umywalkę, a niedługo potem stwierdzili, że jednak chcą dużo większą. I tak właśnie dostaliśmy od nich nową, całkiem ładną, wpuszczaną w blat umywalkę Cersanita. Do tego kupiliśmy szafkę GODMORGON w Ikea i byliśmy naiwnie przekonani, że wszystko zagra. Niestety. Panowie chwycili się za głowę i powiedzieli, że musieliby wyciąć za dużo blatu i cała konstrukcja byłaby niestabilna... I co? I mąż gnał do Ikei po dedykowaną tej szafce umywalkę, przy czym okazało się, że akurat nie ma na stanie okrągłych, które bardziej nam się podobały. Więc jest w prostokącie. Koniec historii, kurtyna.

Dobrze przemyśl co z czym chcesz połączyć. Jeśli nie jesteś pewien czy łazienkowy mebel zagra z umywalką to zastanów się czy nie lepiej kupić komplet z tej samej serii (no chyba, że tak bardzo ci zależy na tym konkretnym połączeniu, bo przecież wszystko "jakoś" da się zrobić...).


Widzicie ten tutaj grzejnik? Z nim też mieliśmy przeboje... W całej tej euforii przy kupnie mieszkania jakoś nie wczytaliśmy się dokładnie w te wszystkie techniczne rysunki. A zaznaczono tam, że grzejnik łazienkowy zamontowany zostanie we wnęce (zdjęcie poniżej), i że będzie miał aż 150 cm wysokości! Pierwsza informacja do nas dotarła, druga już nie. Grzejnik kazaliśmy zamontować na ścianie przy WC, żeby we wnęce móc zrobić półki, a w przyszłości zabudować. Szczęki nam opadły kiedy odbieraliśmy mieszkanie, bo ów Wielki Grzejnik uniemożliwił nam zamontowanie podwieszanej toalety... Musieliśmy zakupić więc nowy, dużo mniejszy, a poprzedni zdemontować i umieścić na strychu u rodziców... Ktoś może potrzebuje nowy, piękny grzejnik łazienkowy..? Mam na zbyciu!

Zawsze (tak, ZAWSZE) dokładnie studiuj wszystkie rysunki techniczne, które otrzymasz od dewelopera, a jeśli nie rozumiesz o co w nich chodzi to nie olewaj tylko zapytaj kogoś mądrzejszego w temacie.



 Mam nadzieję, że planując swoje łazienki weźmiecie pod uwagę moje błędy ;) Bo w tym wypadku warto uczyć się na cudzych!

A w łazience zostało nam do zrobienia to nieszczęsne lustro, wnęka do zagospodarowania i voilà, będzie można korzystać ;)

Ściskam,
Bebe

23 sierpnia 2016

Miękki i ciepły... marmur...?

A tak właśnie! Marmur jakiś czas temu stał się hitem wnętrzarskim i pojawia się w coraz to ciekawszych odsłonach. Dziś podrzucam Wam kilka niesztampowych rozwiązań, w których zagościł ten szlachetny, delikatny wzór. Najpierw spójrzcie na garść inspiracji i... pokochajcie marmur!

Źródło: www.hkliving.nl

 Źródło: http://e-hkliving.pl/

 Źródło: www.vtwonen.nl

Źródło: www.leroymerlin.pl

Marmur to dziś nie tylko kamień. Pojawia się we wnętrzach, modzie i na urządzeniach elektronicznych! Sami zobaczcie moje małe zestawienie i wybierzcie coś dla siebie ;)


I o ile do niedawna marmur kojarzył mi się głównie z... nagrobkami (no niestety) o tyle dziś rozważam, które elementy w naszym nowym M powinny być właśnie "marmurowe". Co myślicie o zegarze i desce do krojenia na dobry początek? No może jeszcze poduszka i miałabym idealne marmurkowe trio! :) Szkoda tylko, że zegar znacząco przekracza moje wyobrażenia o tym ile można na niego wydać... Najwyżej wymienię go na kubek ;D

 Źródło: zegar deska poduszka

Warto dodać, że z marmurem nie należy przesadzać. Jeśli zdecydowaliście się na marmurową tapetę w salonie, nie stawiajcie obok marmurowego stolika, a na ścianie nie wieszajcie marmurowego zegara i grafiki z marmurowym wzorem (choć wierzę, że osobno wszystko może być piękne). Marmur jednak nie lubi pokazywać się z wielką rodziną ;) Parę elementów tu i tam nie zaszkodzi (trochę jak z czerwienią), a nawet wyeksponuje ten piękny wzór, ale "total marble look" absolutnie nie wchodzi w grę...
Ściskam,
Bebe 

PS. Nasza Łusia już po chrzcinach. Dostała m.in. Szumisia z mojej listy życzeń! Fantastyczna sprawa, polecam wszystkim zaspanym młodym rodzicom!

16 sierpnia 2016

Zabawka z duszą

Niektóre zabawki mają duszę. Mają to coś, co sprawia, że dziecko właśnie nimi potrafi bawić się bez końca, a najpiękniejsze i najdroższe lalki czy klocki rzucić w kąt po 10 minutach. Nie wiem jak to jest, ale chyba każdy miał maskotkę, która w oczach rodziców wyglądała po pewnym czasie jak śmieć (i którą najchętniej by tak potraktowali), ale dla nas była najlepszym przyjacielem. Moja ukochana szmaciana lalka (pośliniona i popruta) również wylądowała niegdyś na śmietniku, choć ja sądziłam, że jest w szpitalu...

Jakie zabawki są dla was najcenniejsze? Te kupione za pierwsze otrzymane od babci drobne (o gdzież są te czasy kiedy uzbierałam 80 zł i zdawało mi się, że jestem milionerką?), te otrzymane od nieżyjącego już dziadka, a może te najstarsze, które pamiętacie "od zawsze" i były z wami w szpitalu przy wycinaniu migdałków? I co zrobić, kiedy zabawka jest już stara, zniszczona i nie pasuje do waszej wizji przestrzeni, ale nadal ją kochacie?

Schować do szafy. No można. Tylko trochę szkoda miejsca i trochę pojawiają się wyrzuty sumienia, że jak to ukochana zabawka do szafy..?



Ja nie mam już mojej lalki, ale mam misia. Przyznam od razu, że to nie mój miś, a mojego taty. Ma więc jakieś pół wieku i faktycznie ten wiek u niego widać (no cóż, sporo przeszedł..). Jest jednak najcenniejszym misiem jakiego miałam i zawsze znajdę dla niego miejsce w moim domu. Teraz, dzięki Łucji, jego obecność w naszych wnętrzach jest uzasadniona :) Aktualnie stacjonuje na parapecie, a w nowym mieszkaniu dostanie nowe, honorowe miejsce. 


Ciekawa jestem czy Łusia będzie miała taką zabawkę... Może to będzie coś z listy przygotowanej przez jej mamę, a może wybierze uroczą, ręcznie robioną króliczkę, którą dostała wczoraj? 


To tyle jeśli chodzi o zabawki na dziś, wracam do Łusi!

Ściskam,
Bebe 

PS. Zżera mnie ciekawość jakie zabawki dla was są najcenniejsze i czy jeszcze je macie! Wyślijcie mi zdjęcie albo wrzućcie linka do postów, jeśli kiedyś o tym pisaliście!

12 sierpnia 2016

"Stylowa" kuchnia, czyli który styl dla ciebie?

Mam (hohoho, nie rozpędzajmy się - będę miała!) bazową kuchnię. Co to znaczy? Moja kuchnia będzie totalnie zwyczajna - białe, lakierowane fronty (gdzie ich teraz nie ma?), drewniany blat i płytki metro. Czyż nie brzmi typowo? No wiem, że tak. Chciałam płytki heksagonalne, ale mąż stanowczo zaprotestował (kto to będzie układał?! co to za cena?!). Spasowałam i wzięłam cegiełki (fachowcy mówili "czekoladki", słodko prawda?), bo obojgu nam się podobały.


Taka kuchnia ma zdecydowaną zaletę. Mogę dopasować dodatki w wielu różnych stylach i zmieniać je kiedy tylko przyjdzie mi ochota :) Na początek przygotowałam dwie stylizacje: "Miętę z drewnem" oraz "Black&White z nutą turkusu". Która bardziej przypadła wam do gustu?

Mięta z drewnem



Black&White z nutą turkusu



1/2/3/4/5/6/7/8/9/10

Ja wciąż się waham... i pewnie dlatego wkrótce stworzę nowe zestawienia ;)

Ściskam,
Bebe

03 sierpnia 2016

Niemowlęca (wnętrzarska...) lista prezentowa

Dwie najbliższe ciotki mojej Kruszyny zapytały mnie co bym chciała dla niej na prezent. Trochę może dziwne pytanie, nigdy dotąd nie decydowałam o tym co ktoś miałby dostać... Ponieważ jednak Łucja nie potrafi się jeszcze wypowiedzieć, chętnie wypowiem się za nią :) Szczególnie, że jeszcze nie zagospodarowałam jej kącika w naszej nowej sypialni, bo cały czas na tą sypialnię czekam. Nie lubię wybierać dodatków bez bazy.

Przeglądając internet natrafiłam na milion pięknych rzeczy, które idealnie wpasują się w moją wizję naszego wspólnego pokoju. Może lepiej, że ciotki zapytały, bo jest szansa, że Kruszyna nie dostanie krzyczących milionem kolorów plastikowych zabawek, które ciężko byłoby mi znieść w sypialni. Ja wolę zabawki handmade, z drewna, w naturalnych, pastelowych kolorach (liczę, że Kruszyna też woli...). Nie chcę nikomu narzucać co ma kupować dla mojej córeczki, w żadnym razie! To byłoby zresztą nie fair, bo nie mam pojęcia ile ktoś chce na prezent wydać. Ale może kogoś moja lista zainspiruje i wybierze coś podobnego..?

Pierwsza sprawa: kolory. Wiem, że stereotyp mówi, że skoro dziewczynka to musi mieć wszystko różowe. A fuj! Dlaczego? Ja sama jako mała dziewczynka nie znosiłam różowego koloru, obecnie go zaledwie toleruję. Ponadto Łucja ma już sporo różowych rzeczy (nawet tatuś kupił jej ostatnio różowy kocyk, choć prosiłam, żeby kupił biały...). W każdym razie jeśli ja mam wybierać kolory niech będą to biele, szarości, błękity, mięta i odrobina (naprawdę odrobina!) różu.

A oto lista:



1) Pamiątki: personalizowane body i metryczka to zawsze świetna opcja na pamiątkowy prezent dla maluszka :) 
- body niemowlęce personalizowane - Crazyshop, 39 zł
- metryczka po lewej - Desi Home, format A4, 34 zł
- metryczka po prawej -  Crazyshop, 59 zł (plakat+ramka)
2) W dywaniku od Bloomingville zakochałam się już dawno i choć zaczęłam dziergać dla Łucji dywanik ze sznurka bawełnianego to chyba i tak przegra ze śpiącym misiem...
- dywanik ze śpiącym misiem, Bloomingville - Smukke, 199 zł

  
3) Karuzela ma być jedną z pierwszych zabawek Kruszynki dlatego chciałam, żeby była ładna. Większość dostępnych na rynku karuzel jest bardzo kolorowa i bardzo plastikowa... Urzekła mnie dopiero karuzela od Muzpony. 
- karuzela z pozytywką -Muzpony, 189 zł
 

4) W zasadzie cała oferta Turkusowej Pracowni mnie zachwyca, ale na pierwszy rzut idzie grucha. A jak Łusia zacznie chodzić, pewnie wrócę do tego sklepu po cudowny wózek dla lalek... 
- drewniana gruszka - Turkusowa Pracownia, 29,99 zł

 
 5) Idealna lampka-gwiazdka! I to na baterie, nie muszę więc martwić się o kabel! Nawet byłabym skłonna zakupić ją w wersji różowej... A motyw gwiazdki będzie się u mojej córki powtarzał...
- lampka LED gwiazdka - Melimelu, 45 zł


6) Naklejki YOKO DESIGN odkryłam jakiś czas temu i nie ma opcji żeby nie znalazły się w naszym mieszkaniu - kącik dziecięcy nadaje się dla nich najlepiej! Choć pewnie nie będzie ich na całej ścianie, nie chcę przedobrzyć...
- naklejki romby - Yokodesign, 15 zł/ 45 szt.



7) Tkaniny od Dots My Love występują w pięknych, delikatnych zestawieniach. Ja wybrałam (ponownie) motyw gwiazdkowy :)
- poduszka - Dots My Love, 55 zł
- pościel - Dots My Love, 108 zł







 8) Liczba obrazków, które mogłabym wybrać z oferty Desi Home zdecydowanie przerasta możliwości ścian w naszej sypialni. Tutaj zamieściłam tylko kilka, a i z części tych będę musiała zrezygnować... Jak żyć?
- obrazki -  Desi Home, format A4, 26 zł

 


9) Na pluszaki handmade choruję od dawna, są absolutnie piękne i mają w sobie jakby duszę... Kupiłabym wszystkie!
- sarenka Zuzanna - Pakamera, 78 zł
- królik Janinka - Pakamera, 78 zł
- miś Balbin Nieśmiały - Pakamera, 50 zł




10) Szumiący miś to chyba zabawka bardziej dla rodzica niż dziecka... Chociaż Kruszyna nie skończyła jeszcze trzech tygodni, potrafi już nieźle dać w kość rodzicom, szczególnie nocą. Oj kupiłabym. 
- Whisbear Szumiący Miś - Fabryka Wafelków, 129 zł

 11) A te prześliczne walizeczki od Bloomingville byłyby na wszystkie Łusiowe zabawki, które ona pokocha, a które jej mama będzie chciała ukryć przed własnym, wymagającym ładu i estetyki wzrokiem ;)
- walizeczki Bloomingville - Melimelu, 129 zł

Pewnie mogłabym dodać jeszcze z 1000 rzeczy do tej listy, ale myślę, że na początek wystarczy i że ciotki mają z czego wybierać! A wy, co chcielibyście widzieć w pokojach waszych najmłodszych pociech?

01 sierpnia 2016

Rynek pierwotny v rynek wtórny czyli... jakie mieszkanie warto kupić?



Dziś parę słów o jednej z tych ważniejszych życiowych decyzji – zakupie pierwszego mieszkania. Ja jestem właśnie świeżo po (więcej w temacie tutaj), więc już mniej więcej wiem z czym to się je. Nasze mieszkanie pochodzi z rynku pierwotnego i to właśnie o zaletach i mankamentach głównie tej opcji chciałabym wam opowiedzieć.

 

PLUSY

 

+ wiesz od kogo kupujesz.

Możesz sprawdzić swojego dewelopera i podwykonawców, podejrzeć inne jego inwestycje, poczytać sprawozdania finansowe (uwierzcie mi, że mój mąż to robił, choć to może jego zboczenie zawodowe…), pogadać z ludźmi, którzy już kupili od niego mieszkanie itp. Generalnie możesz go przejrzeć na wylot, jeśli się postarasz. A deweloper, ponieważ bardzo chce sprzedać ci mieszkanie, udostępni co tylko będzie mógł.
Na rynku wtórnym nie masz tej możliwości. Nie wiesz czy właściciel o mieszkanie dbał czy tylko na szybko odmalował przed sprzedażą, żeby nie było czuć dymu papierosów czy trupa, który przeleżał w mieszkaniu tydzień (może trochę to makabryczne, ale naprawdę się zdarza…). Oczywiście możesz wypytać sąsiadów, ale kto ci powie..?

 

+ wiesz co kupujesz.

Jeśli kupujesz mieszkanie w trakcie budowy, śledzisz każdy etap inwestycji. A kiedy jest to twoje pierwsze mieszkanie, przyjeżdżasz raz na tydzień obejrzeć postępy prac, popatrzeć i pomarzyć jak to będzie pięknie kiedy już odbierzesz klucze… Masz świadomość w jakich technologiach robione są wszelkie instalacje i wiesz gdzie i od czego idą kable (a to ważne przy każdym wierceniu w ścianach w przyszłości…).
W mieszkaniu z rynku wtórnego w zasadzie musisz zaufać poprzedniemu właścicielowi i ewentualnie papierom, które ci przekaże. Nie masz pewności co do niczego, chyba że zgłosisz się do administracji, która odpowie na twoje zapytanie po trzech tygodniach i to tylko wówczas kiedy już będziesz właścicielem…

 

+ wszystko jest nowe.

Nie musisz martwić się, że instalacje w mieszkaniu mają już swoje lata, a od starych okien wieje i w zasadzie nadają się już do wymiany – wszystko jest zwyczajnie nowe, choć oczywiście zdarzają się i kuchy, zależy na jakiego generalnego wykonawcę inwestycji się trafi…

 

+ wykańczanie mieszkania jest łatwiejsze niż remont.

Nie trzeba skuwać płytek w łazience i zrywać starych tapet w sypialni. Nie obawiasz się co zastaniesz pod podłogą, bo dostajesz „gołe” mieszkanie, surowy beton, tabula rasa. Masz więc zwyczajnie mniej pracy, nie robisz najpierw demakijażu tylko od razu makijaż! Druga sprawa jest taka, że w nowym bloku każdy rozumie, że od rana do wieczora hałasujesz wiertarką i młotkiem, wszyscy tak robią. Kiedy dwa lata temu pomagaliśmy w przeprowadzce do bloku z lat 60-tych mojemu wujostwu, jakaś starsza pani (potem się okazało, że mieszka tam już z 50 lat…) wyzywała nas za brud na klatce i przestrzegała, że wnosząc meble mamy nie porysować ścian (udało się nie porysować, uff…). Cóż, słaby początek z sąsiadami…

 

+ wszyscy mieszkańcy są nowi, zwykle młodzi.

No właśnie, sąsiedzi. W nowym bloku na początku wszyscy są nowi i najczęściej chętni do zawierania sąsiedzkich znajomości, rozmawiają w windzie o wykańczaniu mieszkań, mówią sobie "dzień dobry", a nawet pożyczają wiertarki. Ostatnio znaleźliśmy na tablicy ogłoszeń w naszej klatce zaproszenie na imprezę od nowego sąsiada z parteru. Zaprosił całą klatkę! Szkoda, że byłam wówczas w ostatnich dniach ciąży, bo chętnie byśmy wpadli się przywitać! Co ważne dla mnie, mieszkańcy naszego bloku to zwykle młodzi ludzie, rzadko kiedy powyżej 40. Sądzę, że ten fakt wynika z czysto ekonomicznych pobudek – młodzi ludzie na dorobku kupują nieduże mieszkania w bloku, tych starszych stać już na coś większego, często wybierają też dom za miastem. I nie ukrywajmy – Mieszkanie dla Młodych zrobiło swoje. Ja tymczasem nie muszę się martwić, że moje niemowlę zakłóci spokój i rutynę dnia codziennego jakiegoś starszego małżeństwa.

 

+ Mieszkanie dla Młodych.

Wiem, że na rynku wtórnym ten program też jest już dostępny. Do niedawna jednak to właśnie dopłata do mieszkania sprawiała, że młodzi (maksymalnie do 35 roku życia) częściej wybierali mieszkania na rynku pierwotnym. A zaoszczędzić można sporo, szczególnie jeśli ma się dzieci.

 

+ niższy czynsz.

Ogromny plus! To samo wujostwo, o którym pisałam powyżej płaci niemal 600 zł czynszu (a mają tylko kilka metrów więcej niż my), my zaś zapłacimy ok. 300 zł. Wspomnę jeszcze, że mieszkają w tej samej dzielnicy. Prawda, że jest różnica? Wynika ona z dużo wyższej składki na fundusz remontowy w starych budynkach, aniżeli w nowych. Wspólnota musi zbierać na malowanie klatek, wymianę instalacji itp. W nowym budynku z początku nie trzeba nic robić, bo jak już wspomniałam – wszystko jest nowiutkie i świeżutkie. Dlatego składki na fundusz remontowy są raczej symboliczne.

 

+ młodszy budynek = wyższa wartość rynkowa w przyszłości.

Jeśli za kilka lat zdecydujemy się sprzedać nasze mieszkanie, z pewnością jego cena rynkowa będzie nieco wyższa niż cena mieszkania z lat 90-tych o podobnych parametrach i w podobnej lokalizacji. Tak już zwyczajnie jest, budynki też się amortyzują.

 

+ miejsce postojowe w hali garażowej.

To jednocześnie plus i minus, o minusie poniżej. Plus dla zmotoryzowanych – zawsze mają gdzie zaparkować i nie muszą zimą wstawać wcześniej, żeby skrobać szyby! Jakiś czas temu wynajmowaliśmy z mężem mieszkanie na dużym osiedlu z lat 80-tych. Niestety w tamtych czasach nikt nie myślał, że w przyszłości niemal w każdym domu będzie kierowca z samochodem, a w wielu nawet więcej niż jeden. Osiedla pękają więc w szwach od samochodów, a zdesperowani kierowcy zaczynają rozjeżdżać tereny zielone przy blokach. Wiele razy zdarzało nam się wracać skądś i szukać miejsca postojowego dłużej aniżeli być w drodze…

Nie jest jednak tak różowo jak mogłoby się zdawać. Zakup mieszkania na rynku pierwotnym wiąże się z paroma minusami, które albo przełkniemy albo… kupimy używane mieszkanie. 


MINUSY

 

- wyższe ceny.

Nie ulega wątpliwości, że nowe mieszkania są sporo droższe od używanych. Według Emmerson Evaluation Sp. z o.o. w 2015 r. w Poznaniu mediana cen za m2 mieszkania na rynku pierwotnym wynosiła 5872 zł, a na rynku wtórnym 4954 zł. To aż 918 zł mniej za 1 m2! W Gdańsku ta różnica wyniosła ponad 1200 zł, a w Gdyni ponad 1600 zł. Tak czy inaczej cena zdecydowanie przemawia za rynkiem wtórnym. Cały raport możecie poczytać tutaj.

 

- obowiązek wykupienia miejsca postojowego.

Żeby jeszcze nie były takie drogie! Ale naprawdę, za te 25-30 tysięcy, które trzeba dodatkowo wyłożyć na (skądinąd przydatne) miejsce postojowe praktycznie starczyłyby na wykończenie mieszkania… A co mają powiedzieć osoby, które samochodu nie mają i nie planują mieć? Odsprzedaż miejsca jest niedozwolona, ponieważ miejsce jest powiązane z mieszkaniem… Gdyby to był garaż, to co innego – można go potraktować jako skrytkę na narzędzia, rowery i konfitury od babci, ale tak?! Ostatecznie więc miejsce postojowe cieszy i smuci jednocześnie. W moim przypadku cóż… cieszę się, że jest i staram się nie myśleć o tym ile nas kosztowało…

 

- długi czas oczekiwania na zakończenie budowy.

O tak, z tym można oszaleć! Zwłaszcza jeśli mieszkanie kupowało się jak tylko ruszyła sprzedaż, a fundamentów jeszcze nie było (swoją drogą warto jak najszybciej kupić mieszkanie, bo później nie załapiesz się na te najfajniejsze, z najlepszym widokiem, a o komórce lokatorskiej często możesz już zapomnieć). Jeździsz tam więc i wzdychasz, marzysz i planujesz. W międzyczasie zaś dziwnym trafem połowa twoich znajomych kupuje mieszkanie na rynku wtórnym, robi mały remont w miesiąc i już mieszka! Chodzisz do nich na parapetówki, zazdrościsz i dalej czekasz…

 

- wykończyć musisz wszystko, remontować można stopniowo.

Niby fajnie, bo nie odkładasz remontu łazienki „na święty nigdy”, musisz od A do Z wykończyć wszystko, na koniec zostawiając ewentualnie kupno nowych mebli. Ale mili Państwo, tu ponownie pojawia się kwestia ekonomiczna – to kosztuje. No i nie możesz wprowadzić się od zaraz, a wiele osób które wynajmują mieszkania nie stać jednocześnie na wynajem i spłatę kredytu za mieszkanie, w którym jeszcze nie może zamieszkać… Tymczasem w mieszkaniu z rynku wtórnego można stopniowo remontować kolejne pomieszczenia w miarę posiadanego czasu i możliwości finansowych. Moim zdaniem to zdecydowanie lepiej niż kupować i robić wszystko jednocześnie (nawet jeśli trzeba skuwać te stare płytki i zrywać tapety...).

 

- Mieszkanie dla Młodych jako uwiązanie się do miejsca na 5 lat.

No więc właśnie. Ok, super, że jest to dofinansowanie, ale nie wiem gdzie będę za 5 lat. Może mój mąż dostanie pracę na drugim końcu Polski, albo będziemy mieli trójkę dzieci i będzie nam za ciasno? Tymczasem w ramach programu nie mogę mieszkania sprzedać, wynająć ani nawet użyczyć przez całe 5 lat. Ba, nie mogę nawet kupić drugiego mieszkania! No ale cóż, coś za coś...

 

- braki w infrastrukturze społecznej i usługowej.

A tak. Bo nowe bloki powstają często w lokalizacjach, które nie są przystosowane na pojawienie się nagle 500 nowych mieszkańców. Brakuje więc sklepów, placów zabaw, przedszkoli, szkół, przychodni… A jeśli są, to robi się w nich za ciasno. Potrzeba czasu, żeby pojawiły się kolejne punkty. Co więcej, „oaza spokoju na skraju miasta” jaką rzekomo oferuje nam deweloper zamienia się w hałaśliwe osiedle, bo przecież nie tylko ty kupujesz tam mieszkanie ale i 100 innych osób. Na rynku wtórnym jest inaczej. Kiedy oglądasz mieszkania widzisz w jakich są lokalizacjach, nie zamieszka tam nagle wielkie grono nowych mieszkańców, jeśli jest spokój to raczej tak już będzie…

To mniej więcej na tyle. Nie wiem czy w przyszłości ponownie zdecydowałabym się na kupno nowego mieszkania, bo mimo, że plusów wyszło mi więcej, minusy robią swoje. Jak mówią, wszystko ma swoje wady i zalety – każdy sam decyduje co mu odpowiada w danym momencie życia. Mam nadzieję, że tym postem jakoś pomogłam wszystkim wahającym się – może do tej pory nie zwrócili uwagi na pewne aspekty kupna mieszkania na rynku pierwotnym. A trochę ich jest! Temat jest na tyle szeroki, że planuję jeszcze posta o tym, na co zwrócić uwagę kupując mieszkanie od dewelopera. Popełniliśmy tutaj parę błędów i sądzę, że warto się nimi podzielić…

instagram