15 listopada 2016

Heksagonalne zauroczenie

Od dłuższego czasu choruję na heksagonalne zapalenie oczu... Gdy widzę sześciokąty, czy to na poduszkach czy w formie tacy albo stolika mój wzrok jakby spowalnia i nie chce się oderwać. Znacie to? Może ktoś ma pomysł jak to się leczy?
Wymyśliłam, że skoro tak uwielbiam ten kształt to absolutnie muszę go mieć w swoim mieszkaniu. Długo namawiałam męża na heksagonalne płytki w kuchni, używałam wszelkich możliwych argumentów, ale niestety nie uległ (ha, oko za oko, możesz zapomnieć o telewizorze kochany!)...
Musiałam mieć jakiś substytut. Pomyślałam, że skoro nie w kuchni to... gdziekolwiek indziej! I zaczęłam rozglądać się za sześciokątnymi panelami ściennymi. Oczywiście znalazłam, oczywiście są piękne i do nich wzdycham tylko trochę przerastają budżet przeciętnego polskiego gospodarstwa domowego.No chyba, że kupiłabym dwa, trzy, a to nie ma sensu.
Druga sprawa jest taka, że planowaliśmy ścianę pokrytą farbą tablicową, a idealnie nadawała się do tego wąska ścianka przy lodówce. Połączyłam więc jedno z drugim: zamówiłam wycięcie heksagonów ze sklejki, pomalowałam je farbą tablicową i voilà! Najprostsze DIY na świecie, a jaki efekt! Cena też możliwa, a satysfakcja gratis ;)

Tutaj mały tablicowy prezent dla moich siostrzeńców (literki wykonane przy pomocy szablonu i farby kredowej):


A tak sklejkowe heksagony zdobią ściankę w naszym nowym mieszkanku:


I jak wrażenia?

To stety/niestety dopiero początek tego nadzwyczajnego kształtu w moim otoczeniu. Szczerze to obawiam się nawet heksagonalnego przesytu... ale jakoś nie umiem się powstrzymać..!

Ściskam jesiennie,
Bebe

27 października 2016

O planowaniu i przeprowadzaniu

Dziś trochę refleksyjnie. O zmianach. O planowaniu. Sama nie wiem...
Czasem czekasz na coś tyle czasu i myślisz o tym i planujesz, a kiedy nagle to coś staje się rzeczywistością... nie możesz uwierzyć. I nie możesz się odnaleźć. Jak to? Już? Serio? I co teraz..?
No i właśnie trochę tak mam. Oczywiście pękam ze szczęścia, że w końcu jesteśmy w tym naszym nowym mieszkanku i możemy je dopieszczać. Że mąż po pracy nie jedzie prosto "na budowę" tylko wraca do nas, bawi się z Łusią i je ze mną obiad. W końcu normalna rodzina, nawet jeśli nadal siedzimy do późnej nocy wieszając zasłony, układając w szafach czy przykręcając brakujące półki.
Trudno mi się jednak odnaleźć, bo przez ostatni rok (albo dłużej?) z tysiąc razy powiedziałam "jak się przeprowadzimy to..." zakładając, że nagle będziemy mieli więcej czasu i będziemy robić mnóstwo rzeczy, na które dotychczas go brakowało. Hej, a to przecież nie jest tak. Życie toczy się dalej, podobnym trybem - Łucja wciąż budzi się nad ranem na śniadanie, mąż wychodzi do pracy, a ja heja, pranie, prasowanie, zabawa z dzieckiem... Tylko w innych ścianach ;)
Oboje uwielbiamy planować. Nie wiem czy to przez nasze ekonomiczne wykształcenie (Wydział Zarządzania ;p) czy tak już mamy zapisane w naszych charakterach, ale ciągle robimy plany - do zrobienia, załatwienia, kupienia... A może czasem to nie ma sensu? Może lepiej nie planować tylko żyć dniem dzisiejszym? Takie życiowe "carpe diem"? O ile więcej spokoju by było i  może więcej czasu na przyjemności... Tylko czy my potrafimy żyć nie planując?
Póki co jeszcze nie spróbowałam, i nie wiem czy spróbuję. A jeśli planujesz przeprowadzkę, dobrze ci radzę:

a) W pierwszej kolejności przejrzyj ABSOLUTNIE WSZYSTKO co masz i bez większych sentymentów wyrzuć co niepotrzebne, no chyba, że przenosisz się z kawalerki do wielkiej willi, ale tutaj też polecam wielkie porządki - minimalizm naprawdę robi porządek w głowie! Jeżeli wydaje ci się, że bez tej sukienki, którą miałaś na weselu siostry 8 lat temu, się nie obejdziesz to grubo się mylisz - za dwa dni nie będziesz o niej pamiętać... Dzięki temu będziesz mieć zdecydowanie mniej kartonów do przenoszenia i więcej miejsca w nowej szafie ;) Przy okazji można komuś pomóc - my przekazaliśmy dwa wielkie wory ubrań, torebek, butów i innych rzeczy potrzebującym, polecam!

b) Jeśli nie musisz od razu przenieść wszystkiego co ci pozostało po Wielkich Porządkach do nowego mieszkania, to się wstrzymaj! Najlepiej zrobić sobie listy rzeczy niezbędnych na początek i tych mniej ważnych; my wyprowadzaliśmy się z domu moich rodziców i póki co zabraliśmy jakieś 70-80% naszych rzeczy - kto wie czy z całej reszty jeszcze czegoś nie wyrzucimy? A dzięki temu, że kartony dostaję stopniowo, mogę na spokojnie się urządzać i nie zagracam całej podłogi ;)

c) Nie rozpaczajcie nad każdym niedopracowanym szczegółem - tak jak nie ma ludzi idealnych, tak nie ma mieszkań idealnych. Co z tego, że ściana nie jest idealnie wygładzona, w lewym narożniku jest odprysk, a fachowcy przy montażu zarysowali drzwi? Czy to sprawia, że nowe mieszkanie mniej cię cieszy? Nie daj sobie odebrać radości i pomyśl, że przecież będziesz tam mieszkać i używać tych ścian, tej podłogi i tych drzwi - prędzej czy później i tak coś się zniszczy. Nie pozwól tylko, żeby to cię gnębiło!

Ot, i tyle. Napisanie tego jakoś pozwala mi się powoli odnajdywać w nowej rzeczywistości. Nawet cieszy mnie, że nie mamy jeszcze wszystkiego, że stół trzeba wymienić, komodę kupić, półki, dywan... Ale od czego właśnie są plany i marzenia? Trochę mi żal ludzi, którzy wszystko mają, bo sama nie wiem o czym oni marzą..?

Ściskam,
Bebe

PS. Pewnie powinnam wrzucić jakieś foty z nowego mieszkania. Ale ono mówi mi, że nie jest jeszcze na to całkiem gotowe ;) Za to zaczęłam coś powolutku pokazywać na moim Instagramie, zajrzyjcie jeśli chcecie widzieć jak się urządzamy!

15 października 2016

Łazienka w dodatkach

Dodatki chyba zawsze są tą najprzyjemniejszą stroną urządzania wnętrz. Kładziesz na kanapie nową poduszkę, na stoliku świeże kwiaty w wazonie i nagle pokój zmienia się nie do poznania. Pomyślcie - tak niewiele! Nie trzeba zaraz malować ścian i zrywać podłóg, żeby coś zmienić.
Dziś, na tydzień przed przeprowadzką (tak tak, w końcu się przeprowadzamy, nawet jeśli nie uda się na czas zamontować piekarnika!) wzięłam na tapetę łazienkę, znowu. Tym razem jednak o dodatkach właśnie ;)

Tak jak w przypadku kuchni poszalałam na zakupach jeszcze przed przeprowadzką ;) Oto lwia część moich łazienkowych zdobyczy! Kolorystyka może szaro-czarno-depresyjna, ale cóż poradzę, mnie się podoba. Poza tym łazienkę znacznie ocieplają płytki imitujące drewno, zresztą zobaczcie sami jak wygląda.

Jak łatwo zauważyć, ograniczyłam się do dwóch sklepów - IKEA i Home&You. Odwiedziłabym i ze sto innych, ale wierzcie mi, że bieganie z wózkiem dziecięcym po centrach handlowych i przeciskanie się między alejkami oraz stanie w kolejkach do pokoju matki z dzieckiem to istny horror... A jednak pewnych rzeczy (jak np. ręczników) nie lubię kupować online...
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym na tych dodatkach poprzestała. Właściwie ja chyba nawet nie chciałabym nigdy stwierdzić, że jakieś wnętrze jest skończone! Zawsze będę chciała coś dodać, zmienić... Dużo cierpliwości będzie musiał mieć mój ukochany! No ale w końcu dobrze wiedział komu ślubuje, lojalnie go uprzedzałam i to z tysiąc razy ;) Przed wami zestawienie pt. "tego mi się chce":

Tutaj jak widać króluje H&M Home, do którego wybieram się od jakiegoś czasu i dotrzeć nie mogę... Ale jak już dotrę to z pewnością wzbogacę naszą łazienkę o kolejne akcesoria. Trzymajcie kciuki, żebym nie przesadziła, to zaledwie 4,5 m2! A może polecicie jakieś dodatki do mojej łazienki? Będę wdzięczna za każdą radę!

Ściskam,
Bebe

PS. A kolejny post będzie zapewne już z naszego nowego M!!! Powoli ogarnia mnie przerażenie i dzika radość na przemian!

instagram