Od dłuższego czasu choruję na heksagonalne zapalenie oczu... Gdy widzę sześciokąty, czy to na poduszkach czy w formie tacy albo stolika mój wzrok jakby spowalnia i nie chce się oderwać. Znacie to? Może ktoś ma pomysł jak to się leczy?
Wymyśliłam, że skoro tak uwielbiam ten kształt to absolutnie muszę go mieć w swoim mieszkaniu. Długo namawiałam męża na heksagonalne płytki w kuchni, używałam wszelkich możliwych argumentów, ale niestety nie uległ (ha, oko za oko, możesz zapomnieć o telewizorze kochany!)...
Musiałam mieć jakiś substytut. Pomyślałam, że skoro nie w kuchni to... gdziekolwiek indziej! I zaczęłam rozglądać się za sześciokątnymi panelami ściennymi. Oczywiście znalazłam, oczywiście są piękne i do nich wzdycham tylko trochę przerastają budżet przeciętnego polskiego gospodarstwa domowego.No chyba, że kupiłabym dwa, trzy, a to nie ma sensu.
Druga sprawa jest taka, że planowaliśmy ścianę pokrytą farbą tablicową, a idealnie nadawała się do tego wąska ścianka przy lodówce. Połączyłam więc jedno z drugim: zamówiłam wycięcie heksagonów ze sklejki, pomalowałam je farbą tablicową i voilà! Najprostsze DIY na świecie, a jaki efekt! Cena też możliwa, a satysfakcja gratis ;)
Tutaj mały tablicowy prezent dla moich siostrzeńców (literki wykonane przy pomocy szablonu i farby kredowej):