08 października 2016

Kuchenne irytacje

Obraziłam się. W zasadzie to nie wiem na kogo, chyba na los. O tej porze roku mieliśmy już mieszkać w naszym nowym mieszkanku, ale niestety nadal nie jest ono na tyle skończone żebyśmy mogli się przeprowadzać. Powoli wchodzę na wyższy poziom irytacji... Zrobiłam już porządki we wszystkim co się dało, wyrzuciłam całe mnóstwo nieprzydatnych, zalegających gdzieś na dnie szaf rzeczy (nawet nie sądziłam, że tyle ich mamy...). I czekam. Aż mnie ręce świerzbią żeby zacząć pakować wszystko w kartony.
Moja druga połowa dwoi się i troi, wraz z naszymi szwagrami i ojcami robią co mogą, żeby mieszkanie wykończyć. Ale cały czas coś przeszkadza. A to ściana jakaś felerna i farba nie pokrywa jak trzeba, a to nowiuteńki okap nie działa i trzeba reklamować, a to złe listwy przypodłogowe kupiliśmy... I tak cały czas, przez takie drobiazgi wszystko się opóźnia.
Wiem, uparłam się żeby nie brać do wszystkiego ekipy. Z dwóch powodów. Primo, oczywiście koszty. Jako poznanianka z krwi i kości nie potrafię ot tak szastać pieniędzmi, szczególnie kiedy ich nie mam. Secundo, nauczona jestem (od tatusia, ha!), że remonty robi się samemu, przecież "fachowcy wszystko spaprają, bo nie robią dla siebie". Jak robisz dla siebie to się bardziej starasz, bo potem to ty codziennie będziesz oglądał tą pękniętą płytkę w narożniku i źle wyrównaną ścianę w salonie. Zresztą znalezienie słownych i odpowiedzialnych ludzi do wykończenia to jak szukanie czterolistnej koniczyny - zdarza się raz na sto tysięcy..
Mimo, że jednak zaufaliśmy fachowcom w kwestii łazienki i płytek w kuchni (tu akurat żałuję), cała reszta spadła na mojego (pracującego przecież na etacie) męża, bo choć kilkukrotnie próbowałam pomóc, moja trzymiesięczna szefowa przywoływała mnie do porządku. Chyba nie lubi przewijania na froncie od szafki kuchennej czy podkładzie pod panele...
No to się wyżaliłam, teraz mi lepiej! Bo już mnie taka złość przepełniała, że przez miesiąc nawet nie zaglądałam na bloga...
Dla odstresowania pokażę wam kilka drobiazgów, które kupiłam/dostałam do nowej kuchni. Bo chociaż obiecywałam sobie, że dodatki kupię dopiero na końcu to nie mogłam się powstrzymać, szczególnie kiedy trafiałam na promocje... ;p



Obawiam się, że to tylko część moich zakupów... Oby mój mąż tego nie czytał, bo jak sobie podliczy, a liczyć to on lubi...! W każdym razie teraz widać w jakim kierunku pcham moją bazę kuchenną. A więcej o bazie i o tym co można z nią zrobić poczytacie TUTAJ.
Ściskam,
Bebe 

PS. Zdarza mi się dodać coś na Instagrama, zapraszam więc i tam! 

2 komentarze:

  1. Niestety zawsze sa jakies"wpadki" na budowie. U nas bylo ich kilka- poświęciłem temu odrębny post :) a dodatki to jeszcze dokupuje. Zresztą co o dodatkach mówię jak u nas dopiero część mebli przyjechała, a dopiero zamowilismy krzesla :) Mam nadzieję że wkoncu uda mi się dywan fo salonu, dywaniki do sypialni biurko, karnisze, zasłony... dużo jeszcze przedemna ale już mieszkamy i jesteśmy jesteśmy tego powodu szczęśliwi :) o i zapomnialam przedpokoj mamy pusty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tego mieszkania właśnie zazdroszczę! 😉 ja muszę się przeprowadzać "na gotowe" ze względu na mojego niemowlaczka... Ale co do mniej potrzebnych sprzętów i mebli to też u nas wszystkiego nie będzie od razu, na część rzeczy musimy trochę zaoszczędzić, a przy innych nie możemy dojść do kompromisu;)

      Usuń

instagram